Śmierć Beethovena. Być może jest to zbyt makabryczny temat, by go poruszać – w końcu w naszym społeczeństwie nie rozmawiamy o śmierci, prawda? Ale przecież każdy z nas musi kiedyś odejść, prawda?
Więc Beethoven odszedł w poniedziałek, 27 marca 1827 roku. Od jakiegoś czasu był chory, uskarżał się na bóle brzucha i wzdęcia. Od poprzedniego Bożego Narodzenia był tak chory, że nie wstawał z łóżka, a jego przyjaciele wiedzieli, że to już koniec. Miał właśnie 56 lat.
Od zawsze krążyły plotki o tym, co było przyczyną śmierci Beethovena. Czy był to syfilis? Czy to marskość wątroby od zbyt wielu nocy spędzonych w sosie? Lubił przecież wypić kropelkę.
Najprawdopodobniej faktyczną przyczyną jego śmierci było zatrucie ołowiem. Jak już wspomniałem, Beethoven lubił pić różne rodzaje wina, ale ulubionym był rodzaj wina, które w tamtych czasach można było dostać, a które było wzmacniane ołowiem. Tak więc jego wątroba uległa zatruciu, co zostało potwierdzone podczas autopsji.
Mówiąc to, to może mieć jego lekarz, który rzeczywiście widział go off. Dr Andreas Wawruch miał ulżyć Beethovenowi w cierpieniu, spuszczając płyn z jego żołądka i zatykając dziurę – zgadnijcie, czym – ołowiem. Cóż za sława – być osobą, która pomogła największemu kompozytorowi świata zejść ze śmiertelnego padołu…
Okoliczności śmierci Beethovena to jedno. Fascynuje mnie jednak mitologia i tajemnica, która ją otacza.
Początkiem tego poniedziałkowego popołudnia była odpowiednio dramatyczna pogoda. Wiedeń spustoszyła gwałtowna burza z piorunami, a przyjaciele Beethovena w milczeniu czekali wokół jego łóżka, zapewne przy dźwiękach deszczu uderzającego w okno.
Nie wiemy dokładnie, ilu z tych przyjaciół było w pokoju. Zapewne był wśród nich najbliższy przyjaciel Beethovena, Anselm Hüttenbrenner, a także jego szwagierka. Był też brat Beethovena, Johann, i jego sekretarz, Karl Holz. Stąd zapewne tak wiele różnych wersji ostatnich słów Beethovena.
Jedna z opowieści głosi, że powiedział: „Oklaski, moi przyjaciele, komedia się skończyła!”. Inna, że mówiąc o swojej głuchocie, powiedział: „Będę słyszał w niebie!”. Albo, że na chwile przed śmiercią potrząsnął pięścią w złości na niebiosa.
Najbardziej prawdopodobne jest, że jego ostatnie słowa były o wiele mniej efektowne, mniej dramatyczne. Przyjaciel przyniósł mu skrzynkę wina, a on, jak zapisano, powiedział „Szkoda, szkoda… za późno”. Ciekawe, czy to był ten ołowiany towar, który lubił pić.
Russell Torrance prezentuje Classic Breakfast na ABC Classic (od poniedziałku do piątku, 6.00-10.00). W tej serii pytań i odpowiedzi Russell odpowiada na wasze palące pytania dotyczące muzyki klasycznej.