„Kiedy legenda staje się faktem, drukuj legendę.”
Ten pojedynczy cytat, wypowiedziany przez dziennikarza Maxwella Scotta (Carlton Young), zawiera główny temat ostatniego wielkiego westernu Johna Forda, Człowiek, który strzelał do Liberty Valance’a. Prawda ma znaczenie tylko tak długo, jak długo zgadza się z tym, co chce usłyszeć opinia publiczna. Kiedy bohaterowie nie istnieją, trzeba ich wymyślić. I nigdy nie pozwól, by fakty stanęły na drodze dobrej historii. Dekonstrukcja z jasnym okiem prawdopodobnie ujawniłaby, że to, co większość z nas akceptuje jako „historię”, jest zlepkiem prawdziwych wydarzeń, przesady i opowieści tak wysokich, że Paul Bunyan prawdopodobnie zamrugałby ze zdumienia.
To, co wielu Amerykanów wie o Starym Zachodzie, poznało dzięki filmom wyreżyserowanym przez Johna Forda z Johnem Wayne’em w roli głównej. W ciągu ponad trzech dekad ci dwaj panowie współpracowali nad około dwudziestoma filmami, z których wiele nie tylko zaliczało się do gatunku westernu, ale pomogło go zdefiniować. W istocie, każdy western nakręcony po erze Forda (zakończonej w 1964 roku wraz z Jesienią Cheyenne) był inspirowany lub kształtowany, w ten czy inny sposób, przez wkład Forda. Sergio Leone był pod takim samym wpływem Forda jak Kurosawa; filmy Peckinpaha zawierają ukłony w stronę Forda; a nawet najlepsze „rewizjonistyczne” westerny istnieją w dużej mierze po to, by obalić kanon Forda.
1962 Człowiek, który zastrzelił Liberty Valance’a był ostatnim westernem nakręconym wspólnie przez Wayne’a i Forda. Do czasu przeniesienia tego filmu na taśmę, Ford odszedł od postawy gung-ho, która cechowała wiele jego wcześniejszych filmów. Wayne wystąpił jeszcze w wielu westernach, w tym w filmie Shootist, który nakręcił u schyłku życia (podobnie jak główny bohater, aktor umierał wówczas na raka) i który był jego najbardziej przemyślaną i spełnioną kreacją.
W swoim badaniu tego, jak historia mitologizuje swoje wielkie postacie, The Man Who Shot Liberty Valance nawiązuje do współpracy Wayne’a i Forda z 1948 roku, Fort Apache. Bardziej tradycyjny western niż Człowiek, który zastrzelił Liberty Valance’a, Fort Apache ma jednak coś do powiedzenia na temat rzeczywistości bohaterów w zestawieniu z legendami, które wokół nich narastają. W Człowieku, który strzelał do Liberty Valance’a Ford wysuwa ten temat na pierwszy plan. Puenta filmu jest prosta: historia jest w równym stopniu legendą, co faktem. Choć może to zabrzmieć szokująco, George Washington potrafił kłamać. I nigdy nie było adresu „Camelot” na Pennsylvania Avenue w Waszyngtonie.
Mężczyzna, który zastrzelił Liberty Valance’a rozpoczyna się powrotem senatora Ransoma Stoddarda (James Stewart) i jego żony Hallie (Vera Miles, jako generyczne „love interest”) do małego, przygranicznego miasteczka Shinbone. Stoddard jest wpływową i lubianą postacią polityczną, ale nigdzie nie jest bardziej czczony niż w Shinbone, miejscu, w którym rozpoczęła się jego kariera. W tym smutnym dniu Ransom powraca jednak, by oddać hołd zmarłemu staremu przyjacielowi, Tomowi Doniphonowi (John Wayne). Początkowo zamierza wślizgnąć się i wyjechać z Shinbone bez większego rozgłosu, ale kiedy reporter gazety wrabia go w to, postanawia ujawnić prawdziwą historię o tym, jak zaczęło się jego życie w polityce i dlaczego jego najsłynniejszy przydomek, „Człowiek, który zastrzelił Liberty Valance’a”, jest niezasłużony.
Widzimy rozwój wydarzeń w retrospekcji. Lata wcześniej, Ransom przybywa do Shinbone połamany, posiniaczony i zakrwawiony po tym, jak został okradziony i pobity przez osławionego banitę, Liberty Valance’a (Lee Marvin, ociekający złośliwością w wirtuozerskim występie, który umieścił go na mapie Hollywood). Z pomocą różnych miejscowych odzyskuje zdrowie i przysięga postawić Valance’a przed sądem. Dla Ransoma, prawnika uczonego jak z książki i nie znającego prawdziwego świata, „sprawiedliwość” oznacza „więzienie”. Ale w Shinbone, gdzie szeryf (Andy Devine) jest pozbawiony kręgosłupa, droga do sprawiedliwości zbiega się z trajektorią pocisku. Jest to lekcja, którą Tom daje Ransomowi wkrótce po ich spotkaniu. Prawo Shinbone’a wymaga broni, a nie książki. Tom jest jednym z najbardziej szanowanych ludzi w Shinbone z powodu jego biegłości w posługiwaniu się bronią palną. Z czasem obaj stają się rywalami o względy Hallie, ale każdy z nich zdobywa niechętny szacunek drugiego. A w kwestii Valance’a są zgodni.
W kluczowej scenie filmu, Ransom staje do pojedynku z Liberty. Nieudolny z bronią, Ransom jest bardzo overmatched. Jednak, prawie niewytłumaczalnie, udaje mu się wyłączyć strzał, który pozornie uderza z zabójczą dokładnością. Wszyscy okrzyknęli go bohaterem, z jednym wyjątkiem: Tom, który obserwował spotkanie z ustronnego miejsca, a następnie użył karabinu, by powalić Valance’a, zanim ten zdołał zabić Ransoma. Dzięki wyczuciu czasu, w którym jego własny celny strzał zbiegł się z niecelnym strzałem Ransoma, Tom był w stanie stworzyć iluzję, że Ransom zwyciężył. Nie przyjmuje on chwały ani wtedy, ani później, a kiedy umiera, tylko garstka ludzi zna jego sekret. Teraz Ransom postanawia wyjawić ją gazeciarzowi Scottowi. Ale ten, mając na uwadze znaczenie reputacji Ransoma, odmawia wydrukowania prawdy.
Można powiedzieć, że w podtekście filmu Człowiek, który zastrzelił Liberty Valance’a dzieje się prawie tyle samo, co w tekście. Wybory obsadowe Forda są pierwszym miejscem, gdzie jest to widoczne. Ani James Stewart, ani John Wayne nie zostali obsadzeni wbrew typowi. Stewart gra nieudolnego, ale najsolidniejszego Everymana w sposób, który przywołuje wspomnienia George’a Baileya i Pana Smitha. Wayne wprowadza Toma na ekran w taki sam sposób, w jaki robił to w przypadku wszystkich swoich większych niż życie postaci – imponująca postać, której złote serce przeczy jego surowemu, twardemu wyglądowi zewnętrznemu. W normalnym toku rzeczy Wayne grałby bohatera, i w pewnym sensie tak jest. W końcu Tom jest Człowiekiem, który zastrzelił Liberty Valance’a. Ale chwała i dziewczyna przypadają Ransomowi. Tak więc, uosobienie kowbojskiej męskości umiera w zapomnieniu, podczas gdy Everyman wznosi się do rangi i dobrobytu. Stewart i Wayne angażują się zatem w dziwne odwrócenie ról poprzez bycie sobą.
Do 1962 roku większość filmów była rutynowo robiona w kolorze. A jednak, pomimo posiadania znacznego budżetu, Ford zdecydował się nakręcić Człowieka, który zastrzelił Liberty Valance’a w czerni i bieli. Nie był to przypadek reżysera opierającego się „postępowi” – przez ponad dekadę poprzedzającą Człowieka, który strzelał do Liberty Valance’a pracował on głównie w kolorze. W rzeczywistości jego ostatnim czarno-białym westernem przed Człowiekiem, który strzelał do Liberty Valance był Rio Grande z 1950 roku. Tak więc decyzja o nakręceniu tego filmu w czerni i bieli była oczywiście decyzją artystyczną. Można się domyślać, że zamiarem Forda było wywołanie uczucia nostalgii. W pewnym stopniu film ten opowiada o przemijaniu starych czasów. Zachód się zmienia. Granica się kurczy. Teraźniejszość odchodzi nie w historię, lecz w legendę. A pośród tego wszystkiego polityk sprawia, że rewolwerowiec staje się przestarzały. Ostatni, bohaterski czyn Toma pozostaje niewyśpiewany. Ford rozumiał, że wspomnienia widzów o starszych, mniej złożonych tematycznie westernach dodadzą widzom dodatkowej warstwy przejmującego wrażenia. Czarno-białe kolory pomogły mu to osiągnąć. Ponadto, jego surowość lepiej współgra z ponurym materiałem niż bujność Technicoloru.
Człowiek, który zastrzelił Liberty Valance’a prawdopodobnie nie mógłby powstać dzisiaj. W czasach sprzed Watergate można było jeszcze wierzyć, że prasa „postąpi słusznie” i zatuszuje tak wielką aferę. Dziś jedyną rzeczą, którą media lubią bardziej niż budowanie legendy, jest jej burzenie. Prawda o Człowieku, który zastrzelił Liberty Valance’a jest czymś, na czym nikt nie usiedzi. Dziś wciąż mamy legendy, ale muszą być one starannie pielęgnowane i zazdrośnie strzeżone, by ktoś nie znalazł w nich skazy, którą mógłby wykorzystać. Współczesny remake Człowieka, który zastrzelił Liberty Valance’a nie skupiałby się na Ransomie czy Tomie, ale na reporterze, który musi zmagać się z etyką wykorzystania tych informacji, by zszargać reputację człowieka.
Nigdy nie byłem wielkim fanem westernów. Domyślam się, że to ogólna apatia mojego pokolenia wobec tego gatunku jest częściowo odpowiedzialna za jego wirtualne zniknięcie z multipleksów. Ale, po części dlatego, że nie pasuje do formy, „Człowiek, który zastrzelił Liberty Valance’a” ma urok, który wykracza poza kategorię, do której został zaszufladkowany. To inteligentny, przemyślany film, który wykorzystuje wciągającą, opartą na postaciach historię, by podkreślić wnikliwy temat. Wraz z „Poszukiwaczami” reprezentuje największe osiągnięcia Johna Forda. I jest to jeden z najlepszych westernów, jakie Hollywood kiedykolwiek wyprodukowało.
Człowiek, który zastrzelił Liberty Valance’a, The (USA, 1962)
Rodzaj filmu:James Stewart, John Wayne, Vera Miles, Lee Marvin, Edmond O’Brien, Andy Devine
Scenariusz: James Warner Bellah, Willis Goldbeck
Zdjęcia: William H. Clothier
Muzyka: Cyril Mockridge
Dystrybutor USA: Paramount Pictures
Data wydania w USA: –
Ocena MPAA: „NR” (przemoc)
Gatunek: WESTERN
Tytuły: brak
Współczynnik proporcji: 1.85:1