Najbardziej znany z roli Hawkeye Pierce’a w serialu telewizyjnym M*A*S*H, Alan Alda jest również aktorem filmowym i teatralnym, scenarzystą, Alan Alda jest również aktorem filmowym i teatralnym, scenarzystą, reżyserem, autorem książek, gospodarzem programów naukowych i założycielem dwóch organizacji, których celem jest pomaganie ludziom w doskonaleniu ich umiejętności komunikacyjnych – temat ten porusza w swojej nowej książce „If I Understood You, Would I Have This Look on My Face?
HBR: Współpracownicy opisują Cię jako sumiennego, najcięższego pracownika, perfekcjonistę. Jak udaje Ci się to utrzymać w ciągu całej kariery?
ALDA: Nie wydaje mi się, żebym była perfekcjonistką. Moje wczesne szkolenie jako improwizatora, które było tak naprawdę jedynym formalnym szkoleniem, jakie odbyłem jako aktor, przyzwyczaiło mnie do idei niepewności i wartości tego, co niedoskonałe. Wszystko jest krokiem do czegoś innego, bez względu na to, czy jest doskonałe, czy trochę kiepskie. Zawsze staram się być coraz lepszy. To nigdy nie będzie doskonałe.
Czy umiejętności improwizacyjne mogą pomóc reszcie z nas?
Ten rodzaj improwizacji, który cenię, nie jest przeznaczony do zabawiania ludzi. Może być zabawny, ale nie to jest jego celem. W swojej najczystszej formie, improwizacja umożliwia ci kontakt z innymi ludźmi w sposób intymny, nieformalny i w pełni zaangażowany, dzięki czemu możesz być świadomy tego, co oni czują i myślą. To niezwykle przydatna umiejętność w każdym rodzaju komunikacji, od sali posiedzeń zarządu po sypialnię. Jesteśmy zwierzętami społecznymi i jesteśmy do tego stworzeni, ale często unikamy rozwijania tej zdolności do nawiązywania relacji z innymi. A szkoda, bo bez tego nie zrobimy zbyt wiele postępów, pracując razem.
Czy istnieją proste sposoby na zbudowanie tych umiejętności?
Zarówno Center for Communicating Science, jak i moja nowa firma, Alda Communication Training – długa, nudna nazwa, ale akronim to ACT-work, opierają się na podstawowej idei, że ćwiczenia improwizacyjne, takie jak odgrywanie ról, mogą wzmocnić te umiejętności. Ale tak, są rzeczy, które wszyscy możemy robić w naszym codziennym życiu, a które poprawiają nasz kontakt z innymi. Pomocne jest tak zwane aktywne słuchanie, kiedy dajesz ludziom do zrozumienia, że słyszałeś, co powiedzieli. Wczoraj wieczorem przeprowadzałem z kimś wywiad na scenie i początkowo mój umysł wypełniały takie rzeczy jak „O co go zapytam?” i „O czym znowu jest jego książka?”. Nawet jeśli się koncentrowałem, byłem rozproszony. Nie zwracałam na niego uwagi. Zaczęłam więc naprawdę go widzieć – włoski na jego brwiach, różne kolory na jego policzkach – i gdy tylko to zrobiłam, uspokoiłam się. Zmienił się mój ton głosu. Myślałem o tym, co on czuje, a nie o tym, co ja robię. To podstawowa zaleta improwizacji: myślisz o drugiej osobie.
Jak sprawić, by nowy zespół, jak np. obsada, zgrał się?
To samo: będąc świadomym tego, co czują, co jest empatią, i tego, co myślą, co naukowcy nazywają „teorią umysłu”. Czerpiesz wskazówki z ich głosów, mowy ciała, słów, których używają. A następnie dajesz im znać, że rozumiesz – nie mówiąc: „Wyglądasz na zdenerwowanego” – ale w sposób, który ich uspokaja. Czasami są to żarty. Czasem jest to po prostu bycie wysłuchanym.
Jako reżyser lub starszy aktor na planie, albo jako prowadzący warsztaty, w jaki sposób kierujesz ludzi w tę stronę?
Poprzez wyrażanie własnej pasji i obserwowanie, co ich rozpala i czy jesteśmy zsynchronizowani. Szczerość tego zaangażowania jest naprawdę ważna.
W swojej książce opowiadasz o ćwiczeniu, które wykonali członkowie obsady M*A*S*H, a które od tego czasu stosujesz z innymi.
Odkryliśmy je przez przypadek. Zazwyczaj podczas kręcenia filmu lub programu telewizyjnego, kiedy nie jesteś potrzebny do odegrania sceny, wracasz do garderoby. Ale podczas M*A*S*H siadaliśmy w kółku i żartowaliśmy sobie nawzajem, i razem powtarzaliśmy nasze kwestie. Poczucie przynależności do grupy umacniało się przez cały dzień. Śmiech był ważny, bo kiedy się śmiejesz, jesteś bezbronny, otwierasz się, pozwalasz, by druga osoba miała na ciebie wpływ. Później, kiedy robiłem spektakl, nie robiłem z tego jawnego rytuału, ale starałem się tak go dopracować, żeby obsada miała nawyk siedzenia i śmiania się razem, a przedstawienie stawało się tylko przedłużeniem tego zabawnego doświadczenia. Kiedy inni aktorzy wychodzili na scenę, nawiązywałem już z nimi relację. To nie był ktoś, kogo nie widziałem od poprzedniego wieczoru. Gotowaliśmy. To znaczy, kiedy robiliśmy Sztukę, żartowaliśmy z siebie nawzajem na sekundy przed tym, jak kurtyna poszła w górę. To była energia bycia połączonym, a to naprawdę zmienia punkt widzenia, skupienie. Nie gubisz się we własnej głowie. To robi wielką różnicę w każdym spotkaniu, czy to w życiu osobistym, czy w biznesie.
Na wielu projektach byłeś scenarzystą, reżyserem i gwiazdą. Jak udaje Ci się nosić te wszystkie kapelusze naraz?
Nie jest to łatwe. Jedna z naszych córek, gdy miała około ośmiu lat, powiedziała: „Reżyserujesz siebie? Co ty mówisz? 'Ty, idź tam.'” To jest problem, bo kiedy reżyserujesz, potrzebujesz obiektywizmu, a trudno być obiektywnym wobec własnego występu. Jedną z rzeczy, które robiłem, było kręcenie większej ilości ujęć, gdy byłem w scenie, więc miałem z czego wybierać w montażowni. Może to wyglądało tak, jakbym bardziej przejmował się własnym występem niż występami innych, ale nie dlatego to robiłem.
Czy trudno było być jednocześnie szefem i kolegą?
Na początku nie zdawałem sobie sprawy z tego, jakie to było trudne. Czasami dawałem wskazówki kolegom aktorom, a oni patrzyli na mnie, jakby chcieli powiedzieć: „Kim ty jesteś, żeby mówić mi, co mam robić?”. To prawdziwe naruszenie etykiety, gdy aktorzy robią to sobie nawzajem. Ale w rzeczywistości to ja byłem reżyserem. Więc trzeba być bardzo zręcznym. Czasami mi się to nie udawało. Uczyłem się, jak to robić.
Jak się poprawiłeś przez te lata?
Nie reżyserowałem od kilku lat, ale gdybym teraz to robił, myślę, że byłbym o wiele bardziej zainteresowany tym, co aktorzy mogą wymyślić bez żadnych podpowiedzi z mojej strony – ponieważ to oni muszą być w pełni odpowiedzialni za swój występ. Na scenie masz taką możliwość. Kurtyna idzie w górę i wieczór jest twój, dopóki nie opadnie. Każdego wieczoru masz ostateczny szlif. Na ekranie siekasz przedstawienie na małe kawałki i często ktoś stoi i mówi ci: „Zrób to jeszcze trochę tak.” Niektórzy ludzie są niesamowici w swobodzie, jaką dają sobie, by mówić innym, co mają robić. Ale to odbiera część zabawy.
Kim byli twoi ulubieni współpracownicy i czego się od nich nauczyłeś?
Uwielbiałem pracę ze Scorsese, ponieważ był taki zachęcający. Nawet jeśli nie podobało mu się to, co robiłeś, miałeś wrażenie, że jesteś świetny i stopniowo dostrzegałeś wartość przejścia do czegoś innego. Uwielbiałem pracować z Woodym Allenem, bo on nigdy nic nie mówił. Kazał ci po prostu robić to tak długo, aż będzie lepiej – choć robi tylko kilka ujęć, co dodaje emocji. I nie ma prawie żadnych prób, więc musisz odnosić się do innych ludzi. Dlatego w jego filmach często czuć życie. Jest tam ta więź społeczna. To ciekawe, że dobrze reagujesz na różne rodzaje przywództwa.
Myślę, że musisz. Jedną z rzeczy, których się nauczyłem, jest to, że nie ma określonego sposobu zachowania, aby wydobyć z ludzi to, co najlepsze. A jeśli jesteś w relacji z liderem, musisz być w stanie pracować z tą osobą i wydobyć z niej to, co najlepsze. To nie tylko pracodawca, ale i pracownik musi korzystać z tych narzędzi, ponieważ lider nie zawsze daje ci to, czego potrzebujesz.
Czy w swojej karierze szukałeś innych mentorów?
Tak się uczyłem. Zawsze, gdy byłem w zespole jako młody aktor, rozmawiałem z ludźmi z większym doświadczeniem. Obserwowałem też ze skrzydeł, gdzie widać, jak tworzą iluzję.
To prawda, bo Twój tata występował w wodewilu, a potem na Broadwayu. Miałaś dość nietypowe dzieciństwo: Twoja matka zmagała się z chorobą psychiczną. Ty miałeś polio. Byłeś w tym szalonym świecie show-biznesu. Jak to wszystko wpłynęło na sposób, w jaki wybrałaś i podeszłaś do swojej kariery?
Nigdy nie wiedzieliśmy, że jesteśmy w szalonym świecie. To był po prostu świat, a ludzie, których w nim nie było, byli cywilami, którym współczuliśmy. Taki był mój naiwny sposób patrzenia na to, kiedy byłem chłopcem. To samo dotyczyło choroby mojej matki i mojej własnej. Takie właśnie było życie. Ale jednym z najcenniejszych doświadczeń w okresie dorastania było dla mnie spędzanie wielu godzin na marzeniach, leżenie na plecach, patrzenie w chmury, próbując coś wymyślić lub pozwalając fantazjować w mojej głowie. Czytałem też rzeczy, które były ponad moimi głowami. Nasz salon był wyłożony książkami wybranymi przez dekoratora wnętrz ze względu na ich skórzane oprawy. Były wśród nich oprawione tomy „Congressional Record”, które czytałem z zapałem, opowieści o wschodnioeuropejskich dragoniach i historie miłosne – rzeczy, których nie rozumiałem, ale które mogłem sobie wyobrazić. Nie jestem pewien, jak to się dokładnie łączy, ale były to formacyjne doświadczenia, które w jakiś sposób doprowadziły do tego, co robię teraz.
Wydajesz się być naturalnie ciekawy: chętny do czytania książek, których nie rozumiesz, zgłębiania nauki, o której nie masz podstawowej wiedzy. Czy jest to coś, co można kultywować?
Mam nadzieję kultywować to poprzez, na przykład, pomagając naukowcom być otwartym na ich własną ciekawość. Często, gdy rozmawiają oni z opinią publiczną o swojej pracy, jest to historia opowiedziana wspak. Mówią o wyniku końcowym, ale nie mówią, co skłoniło ich do jego poszukiwania. Nie mówią o przeszkodach, katastrofach, które się wydarzyły, błędnych zakrętach, które podjęli w drodze do ostatecznego odkrycia. W tym właśnie tkwi dramat. To właśnie wtedy uświadamiamy sobie, że nauka jest doświadczeniem ludzkim. Ci ludzie nie są bogami. Nie są tajemniczymi mistrzami wszechświata. Mają taki sam sposób rozwiązywania problemów jak my.
Resilience, podobnie jak ciekawość, jest teraz gorącym tematem. Przed M*A*S*H miałeś swoje własne niepowodzenia. Nie od razu odniosłeś sukces jako aktor. Dlaczego się tego trzymałeś?
Często słyszę, że powinieneś mieć cel i dążyć do niego. Ale jeśli jesteś aktorem, bardzo trudno jest to zrobić. Zamiast tego trzeba wykorzystać każdą okazję, jaka się przed nami pojawia i zrobić z niej jak najlepszy użytek. Tak właśnie zrobiłem. Nie kierowałem się celem, ale miłością do tego, czego próbowałem się nauczyć i głębokim pragnieniem zrobienia tego tak dobrze, jak to tylko możliwe. I to robiło wielką różnicę, ponieważ niezależnie od tego, w którą stronę mnie to zaprowadzi, będę w porządku. Niekoniecznie odniosłabym sukces finansowy, ale odniosłabym sukces w jakiś sposób będąc w stanie robić to, co kocham. W bardzo młodym wieku chciałem trzech rzeczy: pracować z materiałem, który ceniłem i z ludźmi, których szanowałem, przed publicznością, która to zrozumie. Mogłam pracować w małym teatrze regionalnym do końca życia i nie byłabym zawiedziona.
Ale potem osiągnęłaś ten niesamowity zawodowy szczyt: popularny, nagradzany serial, 11 lat pracy, ikoniczna postać. Po osiągnięciu tego, jak zaczęłaś myśleć o tym, co robić dalej?
Cóż, zawsze interesowałam się nauką i kiedy poproszono mnie o zrobienie Scientific American Frontiers na PBS, powiedziałam, że zrobię to, jeśli będę mogła przeprowadzać wywiady z ludźmi, a nie tylko czytać narrację, ponieważ chciałam się uczyć. Sposób w jaki robiliśmy ten program był niezwykły. Nie wszedłem tam z zestawem pytań. Po prostu wszedłem z ciekawością, a moim celem było nakłonienie ich do wyjaśnienia mi ich pracy w taki sposób, żebym mógł ją zrozumieć, tak żeby widzowie też mogli ją lepiej zrozumieć. To było przedłużenie tego, czego nauczyłem się jako improwizator i podążając za nosem, gdziekolwiek mnie prowadził. Robiłem to samo jako aktor i pisarz. Potem zdałem sobie sprawę, że uczę się czegoś o tym, jak pomagać ludziom w komunikacji i to przerodziło się w coś innego. Nie miałem pojęcia, że pewnego dnia ty i ja będziemy rozmawiać, albo że Lawrence Krauss i ja będziemy na scenie w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej dyskutować o historii fizyki. Ale wynikło to z szacunku dla mojej ciekawości.
Z tak różnorodnymi zainteresowaniami – telewizja, film, teatr, nauka, a teraz edukacja – jak ustalasz priorytety projektów?
Czasami nie wiem, gdzie mam być następnego dnia, a nawet za dwie godziny. Ale kiedy pisałem, reżyserowałem i grałem w M*A*S*H, a także produkowałem i pisałem inny serial w tym samym czasie, nauczyłem się poświęcać całą swoją uwagę temu, w co byłem zaangażowany w danym momencie. Nie przejmowałem się innymi rzeczami, nawet jeśli był na nie pilny termin. To jest rodzaj mindfulness – bycie tak bardzo, jak to tylko możliwe w teraźniejszości – ale jest to również zaangażowanie, którego uczysz się z improv, nie rozpraszając się przeszłością lub przyszłością lub „Jak mi idzie?”. Oczywiście, pewnego razu podczas M*A*S*H, kiedy próbowałem napisać scenę ze współpracownikami, położyłem się na podłodze i zasnąłem podczas rozmowy.
Jak reagujesz na krytykę?
Zawsze nienawidziłem krytyki. Przez długi czas nie czytałem żadnych recenzji, bo one wbijają się w głowę. Tych złych nigdy nie zapomnisz, a te dobre często chwalą cię za złe rzeczy. Ale wydaje mi się, że teraz coraz lepiej sobie z tym radzę. To znaczy, kiedy prowadzimy warsztaty, mówię: „Powiedz nam, co ci nie wyszło albo co twoim zdaniem moglibyśmy zrobić lepiej”. Nie łaknę krytyki, ale chcę szczerej odpowiedzi. Jestem też trochę bardziej świadoma, że krytyka, jakkolwiek trudna w mojej pracy na scenie i jako pisarka, jest opinią jednej osoby i nie muszę się z nią zgadzać. Mogę szukać w niej tego, co może być użyteczne, ale nie chcę wpaść w pułapkę próby przypodobania się czyjemuś punktowi widzenia. To wysiłek, by podejść do tego racjonalnie.
W książce dużo mówisz o nawiązywaniu kontaktu z publicznością. Ale jak podchodzisz do komunikacji, kiedy jest ona asynchroniczna, jak w przypadku nagranego programu telewizyjnego lub wprowadzenia produktu na rynek?
Możesz odpowiadać ludziom, którzy nie są fizycznie przed Tobą, stawiając się w ich umysłach. Z pewnością możesz myśleć o tym, co chcesz powiedzieć, ale ważniejsze od tego jest to, jak to zostanie odebrane. Jak myślisz, z kim rozmawiasz? Przez co oni przechodzą? Kiedy przeczytają pierwsze zdanie, co będą o nim myśleć lub czuć? Czy będą przygotowani na następne?
Czy do wszystkich swoich zawodowych przedsięwzięć podchodzisz w ten sam sposób?
Zauważyłem, że kiedy zaczynam nową rzecz – czy to grając w sztuce, czy pisząc książkę, czy przechodząc na dietę – zwykle potrzebuję około trzech tygodni, żeby się skupić, a potem dostaję obsesji na tym punkcie i jest to wszystko, o czym myślę, i zdaję sobie sprawę, że prawie wszystko, czego doświadczam, jest w jakiś sposób powiązane i w jakiś sposób to wykorzystuję. Podobieństwem jest więc wejście w obsesję. Obsesja była dla mnie bardzo dobra.
Powiedziałeś, że umiejętności komunikacyjne mogą pomóc od sali konferencyjnej po sypialnię. Jesteś żonaty od 60 lat i zawsze jesteś opisywany jako szczęśliwy człowiek rodzinny. Jak udało Ci się utrzymać to życie, będąc tak zajętym pracą?
Prosta odpowiedź brzmi: kochamy się. Bardzo to polecam. Moja żona, Arlene, i ja jesteśmy również cierpliwi wobec siebie nawzajem, a im jesteśmy starsi, im dłużej jesteśmy razem, tym bardziej się śmiejemy. Spotkałem kogoś, kto powiedział: „Jejku, to ciekawe, że dużo się śmiejecie. My nigdy się nie śmiejemy.” I pomyślałem: „Jak wy się trzymacie razem?”. Śmianie się jest prawdziwym doświadczeniem spajającym. Śmiejemy się z głupich rzeczy, dowcipnych rzeczy, z siebie nawzajem albo z głupich rzeczy.
Gdy wasze córki były małe, jak radziliście sobie z praktycznymi aspektami pogodzenia kariery i rodziny?
Gdy robiłem M*A*S*H, musiałem kręcić przez około pięć miesięcy w roku. Żadne z nas nie chciało zabrać dzieci ze szkoły i przenieść się do Kalifornii, ponieważ właśnie wchodziły w wiek nastoletni i musiały stworzyć swój własny świat, a nie być ciągnięte przez nasz. Więc na początku nie zamierzałem robić tego przedstawienia. Ale Arlene powiedziała: „Słuchaj, jeśli jest tak dobry, to może uda nam się go naprawić dzięki podróżom”. Więc latem, kiedy nie było ich w szkole, byliśmy wszyscy razem w Kalifornii, a potem przez trzy lub cztery miesiące jesienią, latałem na wschód w każdy weekend. W zasadzie leciałem do domu zawsze, gdy miałem dwa dni wolnego. Był jeden tydzień, kiedy wracałem trzy razy. Ale nie wydawało mi się to poświęceniem. Po prostu wydawało mi się, że to sposób na bycie z dziećmi i Arlene.