Nekrolog: Kim Bok-dong, południowokoreańska 'comfort woman'

Image copyright Getty Images
Image caption Południowokoreańska działaczka Kim Bok-dong zmarła w wieku 92 lat

Trumna minęła ambasadę Japonii w Seulu, w ostatniej drodze towarzyszyli jej żałobnicy z transparentami i żółtymi motylami.

Okrzyki „Japonia musi przeprosić” rozbrzmiewały ponad tłumem, podczas gdy inni cicho szlochali.

To nie był zwykły kondukt pogrzebowy. Ale Kim Bok-dong nie była zwykłą kobietą i był to jej ostatni akt oporu przeciwko krajowi, który ukradł jej tak wiele.

Kim była jedną z tysięcy tak zwanych „kobiet do towarzystwa”, które zostały złapane przez japońską armię i zmuszone do pracy jako niewolnice seksualne przez wiele lat.

Zmarła w poniedziałek w wieku 92 lat, nigdy nie otrzymawszy przeprosin, których pragnęła; wciąż wściekła na niesprawiedliwość; wciąż zła na Japonię za odebranie życia, które mogła i powinna była mieć.

„Urodziłam się kobietą”, powiedziała, „ale nigdy nie żyłam jako kobieta.”

„Musiałam się podporządkować”

Minęło prawie 40 lat, zanim Kim Bok-dong znalazła w sobie siłę, by opowiedzieć swoją historię.

Miała zaledwie 14 lat, kiedy japońscy żołnierze przybyli do domu jej rodziny w Yangsan w Południowym Gyeongsang. Powiedzieli, że jest potrzebna do pracy w fabryce. Jeśli nie przyjedzie, ostrzegli jej matkę, rodzina będzie cierpieć.

Ale Kim nie została zabrana do pracy w fabryce. Zamiast tego nastolatka została przewieziona do jednego z setek „punktów pocieszenia” utworzonych przez Cesarską Armię Japonii na całym zajętym przez nią terytorium.

Video caption Pierwsze znane nagranie 'comfort women'

Te „stacje” były w rzeczywistości domami publicznymi, w których według niektórych szacunków aż 200 000 kobiet było zmuszanych do pracy jako niewolnice seksualne.

Kim, która powinna być jeszcze w szkole, była wśród nich.

Jej młody wiek nie pozostał niezauważony po przybyciu do Chin.

„Kiedy dowiedzieli się, że mam tylko 14 lat, rozmawiali między sobą, mówiąc 'Czy ona nie jest za młoda?'”, powiedziała kanałowi YouTube Asian Boss podczas wywiadu w październiku 2018 r.

Pozornie nie stanowiło to problemu. Została wysłana, aby rozpocząć pracę.

„Za pierwszym razem zostałam wciągnięta do jednego z pokoi i trochę pobita” – wspominała. „

Później, jak powiedziała, pościel była pokryta krwią. To było zbyt wiele do zniesienia, a ona zdecydowała, że jest tylko jedno wyjście.

Image copyright Mary Evans Picture Library
Image caption Te koreańskie kobiety zostały znalezione przez US Marines w „comfort station” w Chinach w kwietniu 1945

Używając niewielkich pieniędzy, które dostała od matki, ona i dwie inne osoby przekonały sprzątaczkę, by kupiła im butelkę najmocniejszego alkoholu, jaki mogli znaleźć.

Piły, aż zemdlały, ale to nie wystarczyło. Trzy dziewczyny zostały znalezione, a ich żołądki wypompowane.

Kiedy Kim w końcu się obudziła, dokonała wyboru – bez względu na to, co się stało, będzie żyła, aby opowiedzieć tę historię.

’Jak mogłabym powiedzieć komukolwiek?'

Japońska Armia Cesarska po raz pierwszy wprowadziła ideę „stacji pocieszenia” we wczesnych latach 30-tych. Miało to powstrzymać żołnierzy od „spazmów gwałtu” i uchronić ich przed chorobami przenoszonymi drogą płciową.

Na początku uważano, że korzystano z usług prostytutek. Ale wraz z rozwojem japońskiej armii rosło zapotrzebowanie na nie. Mężczyźni, jak wspominał później Kim Bok-dong, ustawiali się w kolejce na zewnątrz, czekając na swoją kolej.

  • Korea Południowa walczy o wysłuchanie kobiet do towarzystwa
  • Japonia rewizjoniści zaprzeczają okrucieństwom niewolników seksualnych z II wojny światowej

Weekendy były szczególnie straszne. W soboty pracowała po sześć godzin, mężczyźni przychodzili jeden po drugim. W niedziele było to dziewięć godzin.

Czasami widziała prawie 50 mężczyzn w ciągu jednego dnia. W niektóre dni traciła rachubę. Kiedy jej „zmiana” dobiegała końca, ledwo mogła wstać lub chodzić.

Kim była przenoszona z posterunku na posterunek, a w 1945 roku znalazła się w Singapurze. Japończycy zaczęli wyprowadzać Kim i inne kobiety do towarzystwa z domów publicznych. Kim pracowała jako pielęgniarka, wciąż czekając na ratunek.

Image copyright Getty Images
Image caption Po tym, jak w 1992 r. po raz pierwszy opowiedziała swoją historię, stała się oddaną działaczką na rzecz sprawiedliwości

Był rok 1947, gdy w końcu sprowadzono ją do domu, do Korei Południowej. Nie wiedziała, jak długo jej nie było; nie wiedziała też, jak znaleźć słowa, by wyjaśnić, co się z nią stało.

„Jak mogłam im opowiedzieć o swoich przeżyciach?” – pytała. „Zrobiono mi rzeczy, które były dla mnie niewyobrażalne.”

Nie była osamotniona w swoim milczeniu, jak wyjaśnia Alexis Dudden z Uniwersytetu Connecticut.

„Myślę, że jej historia po powrocie do Korei jest naprawdę dobrym wyjaśnieniem podwójnej wiktymizacji tych, którzy przeżyli”, powiedziała profesor historii. „W tym społeczeństwie nie było miejsca dla kobiet, aby ujawnić się publicznie.”

Więcej żyć w profilu:

  • 'Czarownica', która uchroniła wioskę przed ludobójstwem
  • Relikwia Raju, która uczyła naród
  • Rosa Bouglione, niekwestionowana królowa cyrku
  • 42-letnie poszukiwania zaginionej wnuczki

Kim odnalazła jednak swój głos, kilka lat po powrocie. Jej matka chciała, aby wyszła za mąż, a ona czuła, że musi wyjaśnić, dlaczego tego nie zrobi.

„Wyznałam, że biorąc pod uwagę wszystkie nadużycia dokonane na moim ciele, nie chciałam spieprzyć życia innemu mężczyźnie”, powiedziała Asian Boss.

Jej matka, powiedziała, stał się strapiony. Nie mogąc podzielić się sekretem córki, zmarła wkrótce potem na atak serca. Kim wierzyła, że to właśnie ból związany z tajemnicą ją zabił.

’Nie chodzi o pieniądze'

Minęły dziesięciolecia, zanim Kim Bok-dong ponownie zaczęła mówić o tym, co ją spotkało. Przeprowadziła się do Pusan, gdzie prowadziła dobrze prosperującą restaurację rybną.

I wtedy odezwała się Kim Hak-sun, dzieląc się swoją historią bycia więzioną jako „kobieta do towarzystwa” przez Japończyków w Chinach – pierwsza południowokoreańska ofiara, która tak publicznie przerwała milczenie. Był rok 1991. Do marca 1992 roku Kim Bok-dong ujawniła się, aby opowiedzieć światu swoją relację.

„Miała niesamowitą siłę – była ocalałą”, mówi profesor Dudden, który po raz pierwszy spotkał ją ponad dwie dekady temu. „Pojawiła się, aby powiedzieć swoją prawdę. Jej historia miała wpływ nie tylko na jej kolegów, którzy przeżyli w Korei Południowej. Połączy ona ocalałych z całego świata – w tym kobiety z Wietnamu, które zostały zaatakowane przez południowokoreańskich żołnierzy podczas wojny w USA. W 2014 roku założyła The Butterfly Fund, aby wesprzeć inne ofiary.

„Ocalałe z przemocy seksualnej podczas konfliktów w Demokratycznej Republice Konga i Ugandzie zwracają się do Kim Bok-dong… jako 'naszego bohatera', 'naszej mamy' i 'naszej nadziei'”, wspomina rzecznik Koreańskiej Rady Sprawiedliwości i Pamięci dla Spraw Wojskowego Niewolnictwa Seksualnego Japonii.

Image copyright Getty Images
Image caption Supporters marched along her coffin as it made its final journey through Seoul

Kim nie tylko dzieliła się swoją historią. Kiedy miała pieniądze, dawała je. W 2015 roku z własnych pieniędzy założyła stypendium dla dzieci z regionów objętych konfliktem. Tego, że jej własna edukacja została tak skrócona, żałowała do końca życia. Kiedy w 2018 r. stało się jasne, że umiera na raka, zaczęła rozdawać to, co jej jeszcze zostało

Ale przez to wszystko – przemawianie na całym świecie, kampanie przed ambasadą Japonii w każdą środę – wciąż nie doczekała się przeprosin, na które w jej odczuciu zasługiwała ona i inne ofiary.

Wyśmiewała się z porozumienia zawartego w 2015 roku między Japończykami a Koreą Południową, na mocy którego byli więźniowie zapłacili 1 mld jenów (8,3 mln dolarów, 5,6 mln funtów) na rzecz ofiar.

To, czego Kim chciała – o co walczyła – to pełne przyznanie się do winy. Niektórzy wciąż twierdzą, że kobiety nie były zmuszane do pracy na stacjach.

„Nie zaakceptujemy tego, nawet jeśli Japonia da 10 miliardów jenów. Tu nie chodzi o pieniądze. Oni nadal twierdzą, że poszłyśmy tam, bo chciałyśmy”, powiedziała Kim ustawodawcom w 2016 r.

Prezydent Korei Południowej Moon Jae-In powiedział od tego czasu, że będzie renegocjował fundusz, skupiając się bardziej na ofiarach.

Ale dla Kim przyszło to za późno. Kiedy brała ostatnie tchnienia, wyraziła „silny gniew” wobec Japonii, powiedział dziennikarzom jej przyjaciel Yoon Mee-Hyang. Jak ujął to prof. Dudden, „umarła krzycząc”.

Ale jej dziedzictwo nie zostanie utracone. Wśród tłumu na jej pogrzebie była Kim Sam, lat 27, która po raz pierwszy spotkała Kim „siedzącą prosto nawet w deszczu, kiedy mówiła o swojej walce”.

„Wyprostowana, dostojna – taka była zawsze, najpierw jako ofiara, a później jako działaczka na rzecz praw człowieka”, wspomina.

„Jest wzorem do naśladowania, który szanuję najbardziej.”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *