Każda sympatia, którą miałem dla Steve’a Williamsa po tym, jak Tiger Woods go zwolnił – i nie było tego wszystkiego, co trzeba było zacząć – zniknęła w tym tygodniu, kiedy Williams nazwał wygraną Adama Scotta w Firestone „najwspanialszym tygodniem mojego życia jako caddying”.”
Po pierwsze, jest to dość niedorzeczne stwierdzenie. Gdyby to były mistrzostwa, mógłbym zrozumieć skąd Williams czerpie inspirację – był tuż po zwolnieniu, a Tiger był tam, aby zobaczyć wygraną Scotta.
Ale kiedy byłeś na torbie podczas trzech Wielkich Szlemów w karierze, w tym epickich zwycięstw w U.S. Open w 2000 i 2008 roku lub wielkiego triumfu w Masters w 2005 roku, cytat Williamsa jest definicją hiperboli.
I właśnie dlatego Tiger wykonał właściwy ruch, zwalniając Williamsa w pierwszej kolejności. Nie umniejszając ich pracy, ponieważ jest ona ważna i cenna dla profesjonalisty, ale caddies powinni być widziani, a nie słyszani. A Williams zaczynał być tak samo znany, jak 90 procent facetów, którzy noszą kartę PGA Tour.
Czy to krzycząc na kamerzystów, czy rzucając się w oczy w artykule o Philu Mickelsonie, czy pisząc książki i udzielając wywiadów, Williams wykazywał skłonność do łapania światła reflektorów i robienia nagłówków. Ten cały trójkąt miłosny Adam Scott/Tiger Woods/Steve Williams jest tylko najnowszym epizodem.
To nie jest to, czego Tiger Woods potrzebuje w caddym. Tiger potrzebuje faceta, który będzie nosił jego torbę, wbijał mu kije i odbijał od niego pomysły. To może być ostre, ale caddie i mężczyźni, dla których pracują nie są równi – przynajmniej na polu golfowym.
Nie sugeruję, że Tiger potrzebuje „yes-menów” wokół siebie przez cały czas – jestem pewien, że ma ich mnóstwo. Ale ego i osobowość Williamsa wzrosły tak bardzo w ciągu ostatniej dekady, że nie zamierzał podporządkować się Tigerowi w żadnej sprawie. A kiedy Tiger już zmieniał całą tę sytuację z Seanem Foleyem, Williams tylko pogorszył sprawę.