W tym roku mija setna rocznica przystąpienia Stanów Zjednoczonych do I wojny światowej – konfliktu, który pochłonął miliony istnień ludzkich, zmienił mapę świata i na zawsze odmienił oblicze wojny. Niezliczone historie bohaterstwa i trudu wyłoniły się z walk w Europie Zachodniej, a wiele z nich dotyczy 369. pułku piechoty.
Była pierwszym czarnym amerykańskim pułkiem piechoty walczącym w I wojnie światowej, 369. pułk spędził więcej czasu w okopach i pod ostrzałem – 191 dni – niż jakakolwiek inna jednostka amerykańska. Jako pułk Gwardii Narodowej, 369. rekrutował się licznie z Nowego Jorku, a niemieccy żołnierze, którzy byli świadkami ich sprawności na polu bitwy, szybko nazwali ich Harlem Hellfighters.
Foto via National Archives
Członkowie 369-go, którzy zostali odznaczeni Croix de Guerre za waleczność.
Chociaż ich działania nie zmieniły natychmiast walki o równe prawa w kraju, służba wojenna pułku zwiększyła poczucie, że wysyłanie Afroamerykanów do walki o demokrację za granicą – podczas gdy segregacja rasowa i nierówności nie były kontrolowane w kraju – zakrawało na hipokryzję.
Powiązane: The Tragic And Ignored History Of Black Veterans”
Oto pięć historii brawury i odwagi z 369. pułku – pierwszego amerykańskiego regimentu, który przekroczył Ren w Niemczech i jednej z najbardziej odznaczonych amerykańskich jednostek w czasie wojny.
Nawet karabiny Harlem Hellfighters były segregowane.
Foto via Wikimedia Commons
Francuzi z pewnością kochali te długie kije do trzymania bagnetów.
Do czasu, gdy Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny, ich sojusznicy rozpaczliwie potrzebowali wzmocnień. Ludzie z 369. Dywizji zostali wysłani wiosną 1918 roku, by wspomóc 16. Dywizję Armii Francuskiej na froncie zachodnim. Była to strategiczna konieczność – front zachodni desperacko potrzebował wzmocnienia – ale było to również podyktowane uprzedzeniami rasowymi: Wielu białych amerykańskich żołnierzy odmówiło walki u boku swoich czarnych kolegów.
Decyzja o przekazaniu dowództwa 369. pułku Francuzom rozpoczęła się od pewnych komplikacji związanych z bronią strzelecką. Po ograniczonym szkoleniu bojowym pułku w Stanach Zjednoczonych, wydano im karabiny Springfield, które musieli oddać po przydzieleniu ich Francuzom, wraz z „prawie każdym kawałkiem amerykańskiego sprzętu”, jaki mieli – w tym hełmami, zielenią wojskową i racjami żywnościowymi, według autora Stephena L. Harrisa, „Harlem’s Hell Fighters.”
W miejsce swoich Springfieldów, 369-ty otrzymał francuski karabin Lebel – który miał reputację niezawodnego, ale był trudny do załadowania. Niektórzy członkowie regimentu, jak kpt. Hamilton Fish, postrzegali tę wymianę jako pewne rozczarowanie.
„Ich Lebele nie były tak dobre jak nasze Springfieldy”, powiedział Fish w relacji Harrisa. „Francuzi, jak widać, byli wielkimi wyznawcami granatu ręcznego – ich karabiny wydawały się mniej lub bardziej czymś, na co można było nałożyć bagnet.”
Nie szkodzi: Hellfighters mieli „Czarną Śmierć” i noże bolo.
Photo via Wikimedia Commons
Okazuje się, że Marines nie mają praw autorskich do gapiów.
Podczas pełnienia warty w lesie Argonne w maju 1918 roku, dwóch żołnierzy 369-go Pułku Piechoty Morskiej, starszy szeregowy Henry Johnson i starszy szeregowy Needham Roberts, zostało zaatakowanych przez 12-osobową niemiecką grupę uderzeniową. Mając przewagę liczebną i będąc pod ostrzałem, obaj mężczyźni odparli początkowy atak, ale po tym jak Roberts został ciężko ranny. Johnson pozostał przy rannym żołnierzu, aby uchronić go przed wzięciem do niewoli przez Niemców.
Ranny, nacierając na wroga z nożem bolo, Johnson zabił jednego z niemieckich żołnierzy, wbijając mu nóż w głowę i zmusił pozostałych do odwrotu. Działania Johnsona przyniosły mu ogólnonarodowe uznanie, jak również niesamowicie metalowy przydomek „Black Death”. (Zjedz swoje serce, „Niedźwiedziu Żydzie.”)
Johnson i Roberts byli jednymi z pierwszych Amerykanów, którym francuskie wojsko przyznało Croix de Guerre za męstwo. A w 2015 roku Johnson został drugim Afroamerykaninem, który otrzymał Medal Honoru za działania podczas I wojny światowej, wręczony przez prezydenta Baracka Obamę podczas pośmiertnej ceremonii w Białym Domu.
Gdy nie kopał tyłków w Marnie, be-bopping Hellfighters pomógł wprowadzić jazz do Europy.
Photo via Wikimedia Commons
Nie każ im się zabić tymi klarnetami.
Wśród wielu wybitnych członków Hellfighters był James Reese Europe, znany muzyk ragtime i jazzowy, który służył zarówno jako oficer piechoty, jak i bandleader pułku.
Europe miał trudności ze znalezieniem wystarczającej liczby przeszkolonych rekrutów do gry w zespole pułkowym w Nowym Jorku, więc udał się do Puerto Rico i zwerbował ponad tuzin czarnych instrumentalistów z wyspy, aby uzupełnić swój zespół, zgodnie z New York Folklore Society. „Zespół, który rekrutował do jednej trzeciej swoich członków z Puerto Rico, zapoznał europejską publiczność, szczególnie we Francji, z muzyką jazzową na żywo i wpłynął na kariery znanych muzyków po obu stronach Atlantyku, według Towarzystwa.
Muzycy tacy jak Europe kontynuowali grę podczas służby za granicą, przemierzając tysiące mil, aby występować, według Roda Paschalla, dyrektora Wojskowego Instytutu Historii Armii Stanów Zjednoczonych. Ta ekspozycja na głęboko amerykański styl muzyczny – jazz – miała głęboki i trwały wpływ na Francję. Stworzyło to również korpus latynoskich i czarnych muzyków, którzy po zakończeniu służby znaleźli się w Nowym Jorku, na których było zapotrzebowanie.
„Chociaż w tego rodzaju ruchach społecznych nie da się przedstawić konkretnych dowodów,” pisze Paschall. „Jest prawdopodobne, że występy zespołu pułku w 1917 i 1918 roku miały wiele wspólnego z wykreowaniem lub przyspieszeniem francuskiego gustu dla amerykańskiego jazzu – zjawiska, które trwa do dziś.”
Aby walczyć u boku Francuzów, musieli nauczyć się walczyć jak Francuzi: badass.
Photo via Wikimedia Commons
Bo nic tak nie mówi o połączeniu starożytnej wojny z nowoczesną walką jak katapulta zrzucająca granaty.
Do czasu, gdy 369. pułk trafił do okopów, każdy jego członek został połączony z francuskim odpowiednikiem – było to podejście do wymuszonej harmonii, które byłoby nie do pomyślenia w amerykańskim wojsku w tamtym czasie. Pary trenowały intensywnie przez trzy tygodnie, blisko frontu i wśród sporadycznych ataków niemieckich samolotów i artylerii.
Hellemfighters szybko nauczyli się sztuczek wojny okopowej od swoich francuskich kolegów, według autora Petera N. Nelsona „A More Unbending Battle: The Harlem Hellfighters' Struggle for Freedom in WWI and Equality at Home.”
Takie sztuczki obejmowały obcinanie ogonów ich płaszczy, aby nie były obciążone błotem i wodą; rzeźbienie łopatami rowków w ścianie błota, aby ułatwić wychodzenie z okopów; lub zwijanie kul drutu kolczastego w ciągu dnia, aby w nocy można je było z łatwością przenosić, a następnie szybko rozwinąć, aby wzmocnić obronę.
Wiedząc, kiedy należy się ukryć lub kiedy należy uważać na atak gazowy – tzn, kiedy wiatr wieje w kierunku linii frontu – wszystko to musiało stać się drugą naturą dla ludzi, którzy przeżyli pół roku w okopach.
Nawet po śmierci Hellfighterzy zyskali francuskich przyjaciół na całe życie.
Foto via National Archives
Ciągle byli cholernie zadowoleni z powrotu do domu, do Nowego Jorku.
Wiele z amerykańsko-francuskich par żołnierzyFrancuskich par żołnierzy zakończyło się utrwaleniem trwałych więzi. George Cuffee, młody żołnierz z 369. pułku, zbliżył się do swojego francuskiego odpowiednika, Ruby’ego Garnetta, który nauczył go mówić po francusku – o czym żona, dzieci i wnuki Cuffee’ego nie wiedziały przez dziesięciolecia, aż do pewnej nocy, kiedy przyłapały go na mówieniu po francusku przez sen.
Gdy zapytano go, dlaczego nigdy wcześniej nie mówił po francusku w towarzystwie rodziny, jego sardoniczna odpowiedź brzmiała: „Nikt z was wszystkich nie mówi po francusku, dlaczego miałbym tracić czas na mówienie tego do was?”. Wielki siostrzeniec Cuffee’ego, Glenn Jones, powiedział Task & Purpose.
Jednej nocy w dniach poprzedzających ofensywę Meuse-Argonne – masywną bitwę, która rozciągała się wzdłuż frontu zachodniego i trwała 47 dni, kończąc się w dniu Armistice Day – Garnett zajął miejsce Cuffee’ego na warcie. Tragicznie Garnett zginął w niespodziewanym ataku, a jego śmierć towarzyszyła Cuffee’emu przez lata.
„Byli kumplami, więc byli razem przez cały czas w okopach”, powiedział Jones. Cuffee „obiecał nazwać swoje pierwsze dziecko” po Garnett – i tak zrobił, nazywając swoją najstarszą córkę Ruby Garnett po swoim poległym przyjacielu.
Gdyby nie wymienili się zegarkami, wielki siostrzeniec Cuffee’ego powiedział, „czuł, że to byłby on, a nie Ruby.”
.