Red Pollard
- Share on Facebook
- Share On Twitter
- Email Link
-
Copy Link Dismiss
Copy Link
John Pollard urodził się w 1909 roku i wychował w Edmonton, w stanie Alberta, na zachodnich krańcach kanadyjskiej dziczy. Drugi z siedmiorga dzieci urodzonych przez zbankrutowanego irlandzkiego producenta cegieł, Johnny – jak nazywała go rodzina – dorastał w hałaśliwym domu. Pasjonował się lekkoatletyką – szczególnie boksem – i tak bardzo lubił literaturę i poezję, że był znany z tego, że wyzywał swoją siostrę Edie, kto lepiej zapamięta fragmenty literackie. Ale największą przyjemność sprawiał mu jego koń, Forest Dawn. Aby pomóc swojej rodzinie związać koniec z końcem, Johnny zaczął rozwozić artykuły spożywcze na saneczkach przyczepionych do małego konika. Gdy miał kilkanaście lat, zdecydował, że chce zostać dżokejem.
Wędrówka
W wieku piętnastu lat Pollard opuścił dom pod opieką opiekuna i wyruszył, by realizować swoje marzenia. W ciągu roku opiekun porzucił go na prowizorycznym torze wyścigowym w Butte, w Montanie, i chłopak był zdany na siebie. Przez kilka następnych lat włóczył się po najmniejszych torach wyścigowych w kraju, próbując wywalczyć sobie miejsce w siodle. Był wysoki jak na dżokeja – miał około pięciu stóp i siedem cali w pończochach – i choć jeździł dość często, nigdy nie wygrał żadnego wyścigu. W końcu zaczął dorabiać jako bokser, używając pseudonimu ringowego „Cougar”. Ale większość ludzi znała go jako „Red”, przezwisko, które zyskał dzięki swoim ognistym włosom.
Książki jako towarzysze
Wyścigi konne to sport sezonowy, a Pollard był zawsze w ruchu, podróżując do Kanady latem, do Kalifornii jesienią i wiosną, a następnie do Tijuany zimą. Jego jedynymi stałymi towarzyszami były książki – wysłużone skórzane, kieszonkowe tomy Szekspira, „Pieśni na zakwasie” Roberta Service’a i kolekcja Ralpha Waldo Emersona. Ledwo zarabiał na jedzenie i większość nocy spędzał śpiąc w stajniach, ale według jego siostry Edie, Pollard był „szczęśliwy jak cholera.”
Kłopoty z końmi
W 1927 roku Pollard został sprzedany – młodzi dżokeje byli uważani za własność – koniarzowi Freddiemu Johnsonowi, który przekazał go swojemu trenerowi, Russowi McGirrowi. Choć Red wciąż przegrywał znacznie częściej niż wygrywał, McGirr odkrył w chłopcu rzadki talent, który miał go przenieść do historii wyścigów. Po latach jazdy na najgorszych wierzchowcach na najgorszych torach Pollard zrozumiał, co to znaczy mieć problemy z końmi. Był dla nich miły, unikał bata, a jego wierzchowce często reagowały na jego łagodność ostrym biegiem.
Częściowo ślepy
Mimo tego daru, Red kontynuował jednak przeciętną karierę. Niektóre z jego niepowodzeń były niewątpliwie wynikiem wypadku, któremu uległ na początku swojej kariery. Pewnego ranka, gdy ćwiczył konia na zatłoczonym torze, został uderzony w głowę przez coś, co zostało podbite kopytami innego konia. Uderzenie uszkodziło część mózgu odpowiedzialną za widzenie, trwale oślepiając go w prawym oku. „Bez dwuogniskowego widzenia” – wyjaśnia autorka Laura Hillenbrand – „nie ma się postrzegania głębi. Nie mógł więc stwierdzić, jak daleko przed nim znajdują się konie. Nie mógł powiedzieć, jak blisko go tnie. Ale nie znał strachu. Wjechał jednym okiem prosto w stado”. Przez resztę życia Pollard utrzymywał swoją ślepotę w tajemnicy, wiedząc, że jeśli urzędnicy toru się dowiedzą, nigdy nie pozwolą mu jeździć.
Lucky Day
Do lata 1936 roku dwanaście lat pecha i niepowodzeń zaczęło zbierać swoje żniwo. Jak wielu nieszczęśników z czasów kryzysu, Pollard był spłukany i bezdomny. W sierpniu tego roku, wraz ze swoim agentem – przysadzistym, zajączkowatym mężczyzną o imieniu Yummy – zmierzał na północ, gdy w wyniku dziwnego wypadku samochodowego utknęli pod Detroit, nie mając nic poza dwudziestoma centami i pół kwarty taniej whisky, którą nazywali „winem bow-wow”. Obaj mężczyźni udali się autostopem na teren targów w Detroit, gdzie Pollard spotkał Toma Smitha, trenera Seabiscuita. Tak się złożyło, że Smith szukał dżokeja. Kiedy przedstawiono mu temperamentnego, często niesfornego konia, Pollard zaproponował kostkę cukru. Seabiscuit dotknął ramienia dżokeja w rzadkim geście sympatii. Jak zauważył Smith, Seabiscuit wybrał swojego dżokeja. To mógł być najszczęśliwszy dzień w życiu Pollarda.
Zmęczony przez kontuzje
Przez pewien czas Pollard i Seabiscuit rozświetlali tor wyścigowy, zdobywając zwycięstwo za zwycięstwem w wyścigach w całym kraju. Ale kontuzje, które nękały Reda przez całą jego karierę, nie raz odsuwały go od sławnego konia pełnej krwi. W lutym 1938 r. o mało nie został zmiażdżony na śmierć w wyniku spiętrzenia koni podczas San Carlos Handicap. Powrót do zdrowia trwał wiele miesięcy. Niedługo potem wrócił pod siodło, gdy niedoświadczony koń spłoszył się podczas treningu i wpadł na stodołę, niemal odcinając Pollardowi nogę poniżej kolana. Złamana noga nie chciała się prawidłowo zagoić i uniemożliwiła mu poprowadzenie Seabiscuita w słynnym pojedynku jeden na jednego z War Admiral 1 listopada 1938 r.
Beznadziejnie zakochany
W czasie, gdy Pollard dochodził do siebie w bostońskim szpitalu Winthrop Hospital, zastanawiając się, czy jeszcze kiedykolwiek będzie mógł się ścigać, zakochał się w swojej prywatnej pielęgniarce, wyrafinowanej mieszkance Bostonu, Agnes Conlon. Niespokojny dżokej i prymitywna, dobrze sytuowana pielęgniarka stanowili niezaprzeczalnie dziwną parę, ale byli też beznadziejnie zakochani. Kiedy Pollard poprosił Agnes o rękę, ta przeciwstawiła się życzeniom swojej rodziny i powiedziała „tak”. Mieli dwójkę dzieci i żyli razem przez ponad czterdzieści lat.
Najlepsza jazda
Kolejny punkt kariery wyścigowej Pollarda nastąpił w 1940 roku, kiedy poprowadził Seabiscuita do zwycięstwa w gonitwie, która dwukrotnie umknęła temu koniowi, Santa Anita Handicap. „Miałem wspaniałą jazdę”, powiedział Pollard po wyścigu. „Najwspanialsza jazda, jaką kiedykolwiek dostałem od najwspanialszego konia, jaki kiedykolwiek żył”. Seabiscuit został odesłany na emeryturę niemal natychmiast po wyścigu, a Pollard wkrótce zrobił to samo. Nie mógł jednak długo trzymać się z dala od życia dżokeja. Wkrótce wrócił na tor wyścigowy i dwukrotnie był hospitalizowany po strasznych wypadkach – w jednym rozsypaniu złamał biodro, a w drugim plecy. Po Seabiscuicie, dżokej nie odniósł większego sukcesu, wracając do buszowej ligi wyścigowej, z której się wywodzi.
Emerytura
W końcu, w 1955 roku, w wieku 46 lat, Pollard odwiesił jedwabie i przeszedł na emeryturę. Przez pewien czas pracował jako sortowacz poczty na poczcie przy torze, a następnie jako pokojowiec, czyszcząc buty kolejnym pokoleniom jeźdźców. Zmarł w 1981 roku, ale nie wiadomo, co dokładnie go zabiło. Jak twierdzi jego córka Norah, „po prostu zużył swoje ciało”. Agnes, chora na raka, zmarła dwa tygodnie później.